Młodzian lat 20 wyjeżdża do pracy w
Niemczech. Produkcja okien.
Zarobki nędzne, traktowanie tez, i
ogólny bałagan w firmie.
Chłopak wyjechał z dwoma kolegami i
firma pośrednicząca załatwiła pokój w hotelu pracowniczym
prowadzonym przez Rumunów. Na 70 osób byli tylko oni w śród tej
nacji.
Do pracy 1 km.
Padła skrzynia biegów, wydatek
ogromny.
Po 4 miesiącach pracy młodzian
postanowił pojechać do rodziny 250 km na dłuższy weekend. Kiedy
wrócił okazało się, ze rumuński zarządca hotelem postanowił
wyrzucić chłopaków, bo prowokował ciągle do awantur o byle co ,
stwierdzając, ze on chce tylko Rumunów.
Chłopaki raczej spokojne, nie pijące,
nie palące, tylko tyle, ze było się o coś przyczepić, np. o auto
jego zdaniem złe zaparkowane.
I tak ostatniego dnia musieli się
wynosić na bruk.
Firma pośrednicząca znalazła
mieszkanie zastępcze... 30 km od miejsca pracy. A zarobki marne,
najniższa krajowa.
Dwóch kolegów młodziana zrezygnowało
i zjechali do Polski, a ten chciał zostać w Niemczech i dotrwać do
końca umowy, czyli jeden tydzień. Z resztą firma pośrednicząca
bardzo prosiła żeby nie odchodzi, bo będzie miała kłopoty jeśli
jeszcze eon odejdzie. Obiecali dopłacić do paliwa.
Na czwarty dzień młodemu zniknął
samochód z przed kwatery.
Panika.
Zero języka, kasa się kończy, jest
sam, nie ma pojęcia gdzie jest samochód, a do pracy trzeba jechać,
bo nie zapłacą za te dni, za urlop i za paliwo, które tez poszło
na przeprowadzki i dojazdy.
Wszystkie dokumenty zostawił w aucie,
bo wracając z nocnej zmiany po prostu je zapomniał.
W ruch poszły telefony pani z agencji
zatrudniającej (90 km od niego) i rodziny (250 km).
Na policji powiedzieli, ze u nich auta
nie ma. Zaczęły się poszukiwania po firmach odholowujących, które
albo miały nieczynne telefony, albo przerzuca temat, ze to nie ich
teren. Rozstrzał podawanych lokalizacji to 120 km kwadratowych.
W końcu zadzwoniło się ponownie do
policji i za trzecim połączeniem doszli, ze auto stoi 4 km od
miejsca holowania w firmie, która się tym zajmuje dla miasta.
Dwie godziny dzwonienia do zamknięcia - nikt nie
odbiera.
Następnego dnia chłopak wybrał się
z buta na ten parking i deki Bogu auto stało.
Za pomocą telefonu ustalono, ze on
musi iść do urzędu miasta po druk i żeby zapłacić.
Chłopak wyruszył następne 4 km do
urzędu miasta, a tam przed drzwiami kolejka zamaskowanych ludzi, bo
wpuszczają tylko na ustalone wcześniej terminy.
Człowiek z parkingu dal wcześniej
jakiś numer telefonu do faceta, do którego młody powinien się
zgłosić.
Zadzwoniono i zapytano jak i gdzie
zapłacić, no i ewentualny termin, bo bez tego w czasie zarazy ani
rusz.. Okazało się, ze na parkingu.
Chłopak wyruszył z powrotem.
Na telefonie znów nadawał, ze on nie
możne wydać auta bo nie ma druków.
KTÓRE KUŹWA ON POWINIEN MIEĆ!
Wynikało z tego, ze młody miał mu je donieść!
Jak się osobnik tłumaczący wkurzył
i opluł słuchawkę, to facet zmiękł i w końcu zgodził się.
Sprawdził czy auto nie kradzione, skasował 248 Euro i oddal brykę.
W drodze na kwaterę okazało se, ze
auto na rezerwie, a w kieszeni 20 Euro. Pieniądze przyjdą, ale ...
na polskie konto. Teraz kombinacje alpejskie jak dostarczyć kasę.
Do kwatery dojechał o 13, ale za
moment pośrednik z prośba, żeby jechał do pracy. Pojechał na
14-ta.
Przepracował 6 godzin i.... robota
stop. Nie ma więcej roboty do zrobienia. Produkcja stanęła, a za
to nie ma płacone jako pracownik z agencji.
Teraz musi jakoś odebrać pieniądze z
miejscowości położonej o 60 km od kwatery. Chyba na popychlu, bo
kasy ani paliwa nie przybyło.
Wniosek jest jaki?
Słuchaj matki, babki, wujków, jak Ci
mówią: będziesz zdany sam na siebie, wiec uważaj gdzie
parkujesz, jak jedziesz i na swoje rzeczy w ogóle.
I każdy głupek około dwudziestki
powinien to przeczytać.
Wszyscy byliśmy takimi głupkami, ale
jeden rzucał się głowa w dol, a drugi przygotowywał się do tego
nieco dłużej.
Jedyna nauka z tego, ze: co Cie nie
zabije to Cie wzmocni.