wtorek, 9 czerwca 2020

Peszek czy pech?


Młodzian lat 20 wyjeżdża do pracy w Niemczech. Produkcja okien.
Zarobki nędzne, traktowanie tez, i ogólny bałagan w firmie.
Chłopak wyjechał z dwoma kolegami i firma pośrednicząca załatwiła pokój w hotelu pracowniczym prowadzonym przez Rumunów. Na 70 osób byli tylko oni w śród tej nacji.

Do pracy 1 km.

Padła skrzynia biegów, wydatek ogromny.
Po 4 miesiącach pracy młodzian postanowił pojechać do rodziny 250 km na dłuższy weekend. Kiedy wrócił okazało się, ze rumuński zarządca hotelem postanowił wyrzucić chłopaków, bo prowokował ciągle do awantur o byle co , stwierdzając, ze on chce tylko Rumunów.
Chłopaki raczej spokojne, nie pijące, nie palące, tylko tyle, ze było się o coś przyczepić, np. o auto jego zdaniem złe zaparkowane.
I tak ostatniego dnia musieli się wynosić na bruk.
Firma pośrednicząca znalazła mieszkanie zastępcze... 30 km od miejsca pracy. A zarobki marne, najniższa krajowa.
Dwóch kolegów młodziana zrezygnowało i zjechali do Polski, a ten chciał zostać w Niemczech i dotrwać do końca umowy, czyli jeden tydzień. Z resztą firma pośrednicząca bardzo prosiła żeby nie odchodzi, bo będzie miała kłopoty jeśli jeszcze eon odejdzie. Obiecali dopłacić do paliwa.

Na czwarty dzień młodemu zniknął samochód z przed kwatery.
Panika.
Zero języka, kasa się kończy, jest sam, nie ma pojęcia gdzie jest samochód, a do pracy trzeba jechać, bo nie zapłacą za te dni, za urlop i za paliwo, które tez poszło na przeprowadzki i dojazdy.

Wszystkie dokumenty zostawił w aucie, bo wracając z nocnej zmiany po prostu je zapomniał.

W ruch poszły telefony pani z agencji zatrudniającej (90 km od niego) i rodziny (250 km).
Na policji powiedzieli, ze u nich auta nie ma. Zaczęły się poszukiwania po firmach odholowujących, które albo miały nieczynne telefony, albo przerzuca temat, ze to nie ich teren. Rozstrzał podawanych lokalizacji to 120 km kwadratowych.

W końcu zadzwoniło się ponownie do policji i za trzecim połączeniem doszli, ze auto stoi 4 km od miejsca holowania w firmie, która się tym zajmuje dla miasta. 
Dwie godziny dzwonienia do zamknięcia - nikt nie odbiera.
Następnego dnia chłopak wybrał się z buta na ten parking i deki Bogu auto stało.
Za pomocą telefonu ustalono, ze on musi iść do urzędu miasta po druk i żeby zapłacić.
Chłopak wyruszył następne 4 km do urzędu miasta, a tam przed drzwiami kolejka zamaskowanych ludzi, bo wpuszczają tylko na ustalone wcześniej terminy.
Człowiek z parkingu dal wcześniej jakiś numer telefonu do faceta, do którego młody powinien się zgłosić.
Zadzwoniono i zapytano jak i gdzie zapłacić, no i ewentualny termin, bo bez tego w czasie zarazy ani rusz.. Okazało się, ze na parkingu.
Chłopak wyruszył z powrotem.
Na telefonie znów nadawał, ze on nie możne wydać auta bo nie ma druków. 
KTÓRE KUŹWA ON POWINIEN MIEĆ! 
Wynikało z tego, ze młody miał mu je donieść!
Jak się osobnik tłumaczący wkurzył i opluł słuchawkę, to facet zmiękł i w końcu zgodził się. Sprawdził czy auto nie kradzione, skasował 248 Euro i oddal brykę.

W drodze na kwaterę okazało se, ze auto na rezerwie, a w kieszeni 20 Euro. Pieniądze przyjdą, ale ... na polskie konto. Teraz kombinacje alpejskie jak dostarczyć kasę.

Do kwatery dojechał o 13, ale za moment pośrednik z prośba, żeby jechał do pracy. Pojechał na 14-ta.
Przepracował 6 godzin i.... robota stop. Nie ma więcej roboty do zrobienia. Produkcja stanęła, a za to nie ma płacone jako pracownik z agencji.

Teraz musi jakoś odebrać pieniądze z miejscowości położonej o 60 km od kwatery. Chyba na popychlu, bo kasy ani paliwa nie przybyło.

Wniosek jest jaki?
Słuchaj matki, babki, wujków, jak Ci mówią: będziesz zdany sam na siebie, wiec uważaj gdzie parkujesz, jak jedziesz i na swoje rzeczy w ogóle.

I każdy głupek około dwudziestki powinien to przeczytać.
Wszyscy byliśmy takimi głupkami, ale jeden rzucał się głowa w dol, a drugi przygotowywał się do tego nieco dłużej.

Jedyna nauka z tego, ze: co Cie nie zabije to Cie wzmocni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz