czwartek, 21 maja 2020

Z życia wzięte.

Z dwa miesiące temu byłam z mężem w mieście, czyli miejscu sporo oddalonym od naszych krzaków i chaszczy. Wstąpiliśmy na śniadanie do jednej.... śniadaniówki.
I mojemu jak to po kawie zachciało się na "jedynkę". Idzie do toalety, a tam wejście za 50 centów automacie. Taka sztuczka. Od własnych klientów kasy chcieli, a przed tygodniem tego nie było.
No i zaczęło się poszukiwanie po kieszeniach drobnych. Ni cholery. Automat nie wydawał reszty, a na banknoty nie było wlotu. Wtem podeszła do drzwi jakaś kobieta, zapłaciła, otworzyła drzwi i zaprosiła męża do wejścia na tereny toaletne.
Miły gest a cieszył.
Po kilkunastu minutach mnie się zachciało i nie było wyjścia, trzeba było rozmieniać kasę. Kiedy ja wychodziłam z kibelka to wpuściłam dwie kolejne starsze kobity.



Po całej akcji poszliśmy jeszcze na drobne zakupy i na parking. Lece do parkometru z dwoma Euro, a tam maszyna pokazuje dwa pięćdziesiąt. Znowu zamieszanie, bo z tylu ludzie czekają, a ja musiałabym się bujać z banknotami. Pomyślałam sobie naiwnie: może w reszty ktoś zapomniał.
Patrze, a tam czeka na mnie pięćdziesiąt centów.



To tak a propos, ze dobro wraca, a nawet wpada w jakiś obieg. ;)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz