Z dwa miesiące temu byłam z mężem w mieście, czyli miejscu
sporo oddalonym od naszych krzaków i chaszczy. Wstąpiliśmy na
śniadanie do jednej.... śniadaniówki.
I mojemu jak to po kawie zachciało się na "jedynkę".
Idzie do toalety, a tam wejście za 50 centów automacie. Taka
sztuczka. Od własnych klientów kasy chcieli, a przed tygodniem tego
nie było.
No i zaczęło się poszukiwanie po kieszeniach drobnych. Ni
cholery. Automat nie wydawał reszty, a na banknoty nie było wlotu.
Wtem podeszła do drzwi jakaś kobieta, zapłaciła, otworzyła drzwi
i zaprosiła męża do wejścia na tereny toaletne.
Miły gest a cieszył.
Po kilkunastu minutach mnie się zachciało i nie było wyjścia,
trzeba było rozmieniać kasę. Kiedy ja wychodziłam z kibelka to
wpuściłam dwie kolejne starsze kobity.
Po całej akcji poszliśmy jeszcze na drobne zakupy i na parking.
Lece do parkometru z dwoma Euro, a tam maszyna pokazuje dwa
pięćdziesiąt. Znowu zamieszanie, bo z tylu ludzie czekają, a ja
musiałabym się bujać z banknotami. Pomyślałam sobie naiwnie:
może w reszty ktoś zapomniał.
Patrze, a tam czeka na mnie pięćdziesiąt centów.
To tak a propos, ze dobro wraca, a nawet wpada w jakiś obieg. ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz